Jak wspierać więź między rodzeństwem?

Nie jest tak, że moje dzieci zawsze są wobec siebie super empatyczne, ugodowe i wzajemnie się wspierają. Jest mnóstwo sytuacji, w których ja chciałabym żeby zachowali się inaczej. Jest wiele sytuacji, w których robią sobie na złość. Albo nie chcą się czymś podzielić. Albo nie przepraszają. I ja wtedy mam ogromną ochotę wkroczyć i pouczyć. I czasem to robię. Myślę jednak, że najcenniejsze lekcje dla nich to te, kiedy ja potrafię się wycofać i pozwalam im zachować się tak, jak oni uznają za odpowiednie w danym momencie.

Miałam dziś napisać post o zaufaniu. O gestach rodzica, które mówią dziecku „ufam Ci”. O tym, dlaczego jest to niezbędnym elementem procesu budowania własnej wartości. I o tym jak to robić na co dzień.

Jednak ten temat pozostawię na kolejny wpis. A dziś napiszę o tym, dlaczego warto ufać dzieciom- rodzeństwom. Ufać temu, że oni tę relację tworzą najlepiej jak potrafią. Ufać, że wiele konfliktów potrafią rozwiązać bez naszej- dorosłych- pomocy. Ufać, że się kochają- choć może nie zawsze to tak dla nas wygląda.

Rodzeństwo to jedna z najdłuższych relacji w życiu dla wielu osób. Jest to też bardzo ważna relacja. To w niej dzieci dowiadują się o sobie wielu cennych informacji. Dlatego warto przyglądać się tej relacji z 'bezpiecznej’ odległości i nie ingerować za każdym razem, kiedy tylko mamy na to ochotę. Oczywiście dzięki takiej ingerencji możemy poczuć się ważni- pomagamy rozwiązać problem, ratujemy przed katastrofą, pozornie pomagamy budować relację. Pozornie. Bo tak naprawdę za każdym razem, kiedy my się wtrącamy, opowiadamy się po stronie któregoś z dzieci. Za każdym razem. Nawet jeśli wydaje nam się, że pozostajemy bezstronni. To jest niemożliwe. Zawsze ktoś wtedy jest bardziej lub mniej przegrany. I ten, któremu w danej sytuacji przypada rola bardziej przegranego, cierpi. Zwłaszcza jeśli jest kilkulatkiem, który kompletnie nie jest w takiej sytuacji w stanie pojąć, że mama i tata kochają wszystkie swoje dzieci „po równo”. Miłość dla malucha jest jednoznaczna z tym, że rodzic je lubi. A jak rozwiązuje jakiś konflikt i, mniej lub bardziej świadomie, opowiada się po czyjejś ze stron- to wtedy lubi trochę mniej.

Oczywiście są takie sytuacje, w których interwencja rodzica jest niezbędna. Są to te wszystkie sytuacje, w których może dojść do zagrożenia fizycznego. Wtedy naszym obowiązkiem jest zadbać o bezpieczeństwo dzieci i usunąć z ewentualnego pola rażenia to dziecko, które może zostać uderzone.

Jednak takich sytuacji nie ma aż tak dużo. Dzieci, które mają zostawioną przestrzeń do tego, żeby wypracowywać wzajemnie tę relację, szybko uczą się, że przemoc nie jest dobrym rozwiązaniem i że zawsze można próbować się dogadać.

Co jednak w sytuacji, w której dzieci natrętnie ciągle domagają się Twojej uwagi wołając

  • „Mamo, on mnie popchnął.”

  • „Mamo, on mi zabrał zabawkę.”

  • „Mamo, powiedz mu coś.”

Tak dzieje się wtedy, kiedy przyzwyczaiłeś/ przyzwyczaiłaś swoje dzieci do tego, że rozwiązujesz konflikty za nie. Zawołany za każdym razem wkraczasz z pytaniem „Co tu się stało?” i próbujesz rozstrzygnąć spór. Co możesz zrobić teraz? Możesz przede wszystkim zauważyć, że to nie służy wzmacnianiu relacji pomiędzy Twoimi dziećmi. A potem możesz się wycofać i następnym razem zawołany, możesz odpowiedzieć:

  • „Słyszę, że chcielibyście boje bawić się tą samą zabawką. Spróbujcie znaleźć jakieś rozwiązanie tej sytuacji.”

  • „Słyszę, że potrzebujecie mojej pomocy w rozwiązaniu sporu. Może dziś spróbujecie sami znaleźć rozwiązanie?”

  • „Chciałabym, żebyście się dogadali.”

Na poczatku może to nie być proste. Zwłaszcza jeśli Twoje dzieci już przywykły do tego, że pomagasz im rozwiązywać ich spory. Odejście od tego schematu będzie wymagałao od Ciebie cierpliwości i spokoju. Oraz pewności, że robisz słuznie, wycofując się powoli z tcyh konflkotów. Co możesz dzięki temu zyskać?

Opowiem Wam dwie historie, które nam się przydarzyły. Wierzę, że będą one wystarczającą motywacją do przyjrzenia się relacji między Twoimi dziećmi i Twojego w niej udziału.

Piękna pogoda zachęca do popołudniowego spaceru. Jadąc po dzieci do przedszkola, zabieram ze sobą bańki mydlane, które jakiś czas temu kupiłam. Bańki- miecze- jak nazywają je dzieci. Bardzo się z nich cieszyły, tylko pogoda wciąż nie sprzyjała temu, żeby wyjść z nimi na dwór. Także mają dużą niespodziankę, kiedy proponuję, że prosto po przedszkolu pojedziemy do parku na plac zabaw i popuszczać bańki. Wsiadamy do auta w dobrych nastrojach. Zuzia jeździ z tyłu, Jasiu koło mnie z przodu. Bańki leżą na tylnym siedzeniu. I uwaga- mają opakowania w różnych kolorach:) Jedne są zielone, jedne czerwone. Zuzia je zauważa i mówi sama do siebie: „Ja będę miała zielone bańki…”. Po chwili pyta Jasia: „A Ty Jasiu jaki chcesz kolor?”. Taki pozorny wybór- bo ona już oznajmiła, że chce zielone:) Jasiu znudzony, rzuca: „Mi jest obojętne. Moje były chyba ZIELONE.” No to już wiadomo, jaki będzie ciąg dalszy. Jasiowi jest obojętne, ale chce mieć zielone. Zuzi nie jest obojętne i też chce zielone. Jakże mnie kusi, żeby wtrącić się w tę ich małą dyskusję i jakoś im pomóc rozwiązać problem… Udaje mi się powstrzymać. Dyskutują sobie sami przez chwilę. W końcu jedno z nich rezygnuje z zielonych (już nawet nie wiem, które robi to pierwsze), w ślad za nim idzie to drugie, mówiąc „Ok, możesz mieć te, które chcesz.”. Zuzia informuje mnie jeszcze, że udało im się dogadać. Tak na wypadek, gdybym czasem nie przysłuchiwała się ich wymianie zdań. Doceniam, mówię, że bardzo się cieszę, że znaleźli porozumienie.

Dojeżdżamy na plac zabaw. Rozpakowujemy bańki. Każdy puszcza swoje. Mały chłopczyk przygląda się bańkom z ciekawością i podchodzi blisko Zuzi. Zuzia chce uciec, potyka się, upada i… i cały jej płyn do baniek wylewa się w mgnieniu oka. Podbiegam, ale zdążam uratować ostatnie krople, które już nie starczą nawet na jedną bańkę. Rozpacz Zuzi jest ogromna. Wszak zdążyła puścić raptem kilka baniek. Jest też zła na chłopczyka, który podszedł dla niej za blisko (o tym dowiaduję się później, kiedy mówi, że nie lubi tego chłopca). Podbiega do nas Jasiu, który wspaniałomyślnie oferuje, że Zuzia może wziąć jego bańki. Proponuję, że przeleję pół jego płynu do pojemnika Zuzi, tak żeby obydwoje mieli swoje bańki. Jasiu chce oddać całe swoje bańki Zuzi.

Piszę o tym dlatego, że chcę pokazać dlaczego nie warto wtrącać się w relację rodzeństwa. Każdy rodzic marzy o tym, żeby jego dzieci np. umiały się szczerze przeprosić, kiedy jedno zrobi drugiemu krzywdę. Żeby to było szczere, musi wynikać z wewnętrznej motywacji. Motywacja wewnętrzna w takim przypadku kierowana jest empatią. Empatii dzieci uczą się, kiedy dorośli są wobec nich empatyczni. Tylko tyle i aż tyle.

Nie jest tak, że moje dzieci zawsze są wobec siebie super empatyczne, ugodowe i wzajemnie się wspierają. Jest mnóstwo sytuacji, w których ja chciałabym żeby zachowali się inaczej. Jest wiele sytuacji, w których robią sobie na złość. Albo nie chcą się czymś podzielić. Albo nie przepraszają. I ja wtedy mam ogromną ochotę wkroczyć i pouczyć. I czasem to robię. Myślę jednak, że najcenniejsze lekcje dla nich to te, kiedy ja potrafię się wycofać i pozwalam im zachować się tak, jak oni uznają za odpowiednie w danym momencie. Tylko wtedy mogą nauczyć się jak tę swoją relację budować bez mojego udziału. A w zasadzie to mój udział w tym jest ogromny- bo daję im pole tak potrzebne do eksperymentowania.

Starszy brat zawsze podsadzi, jak jest za wysoko.
Radość po zjeździe.