Warszawa z dziećmi w dwa dni

Co robić w Warszawie z dziećmi? Przeczytaj, jak my zaplanowaliśmy nasze dwa dni zwiedzania, może znajdziesz jakiś pomysł dla siebie.

 

  • Mamo, ten pies jest bez smyczy. A gdzie on ma właściciela? 
  • Nie wiem, może to ten pan, a może tamten. 
  • Ale pies nie może tak chodzić bez smyczy. Wczoraj słyszałem, jak mówili w telewizji, że za to jest kara pięć tysięcy. 
  • Tak. Też to słyszałam wczoraj w wiadomościach. 
  • Czyli jakby tu teraz była policja, to właściciel mógłby dostać karę, tak?
  • Tak. 
  • To ja bym chciał być takim policjantem, który daje kary za psy bez smyczy. 
  • Naprawdę? Dlaczego?
  • Bo wtedy dostałbym kasę na wymarzony telefon:-) (zbliżają się urodziny, święta i myślenie o prezentach:)
  • Ale policjant jak daje komuś mandat to nie bierze tych pieniędzy dla siebie.
  • Naprawdę?? To dla kogo one są?
  • A pamiętasz, jak wczoraj byliśmy w muzeum i była ta waga. Na jednej szalce stawiało się odważnik z podatkami, a na innej wszystko to, na co te podatki idą: drogi, mosty, szkoły, szpitale, itd. 

Nasza rozmowa toczy się dalej. Jaś pyta czy u lekarza trzeba płacić (nie dziwię się, że nie wie skoro u jednych się płaci, u innych nie…)

Dopytuje też np. o to, ile zarabiają policjanci. 

I myślę, że to jest właśnie najcenniejsza lekcja z naszej wizyty w muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Sama wystawa to tylko impuls do tego, żeby potem dyskutować, wracać do tematu, wyciągać wnioski. A tematy przyjdą same. Zsynchronizują się z tym, co jest:-)

W Warszawie widzimy piękne wieżowce i hotele, ale widzimy też kolejkę bezdomnych, która ustawia się po talerz darmowej zupy. Widzimy ekscentryczną panią jadącą rowerem, która śpiewa głośno przyciągając uwagę nie tylko naszą. Widzimy też pana, który gra na kartonach i puszkach po farbach, dając mini koncert przechodniom. Jaś zauważa- mamo, ten pan wygląda jakby miał się zaraz rozpłakać. 

To wszystko tematy do ważnych rozmów. Mam poczucie, że ważniejszych niż lekcja matematyki czy angielskiego (choć wagarów nie robimy sobie aż tak często:-)

Podróżowanie z dziećmi jest dla mnie świetną okazją do budowania relacji. Jesteśmy wtedy w innym niż zazwyczaj rytmie. Jest więcej okazji do tego, żeby być zarówno elastycznym i robić rzeczy, których nie robimy na co dzień. Ale też okazją do stawiania granic, które są niezbędne do tego, żebyśmy wszyscy czuli się ze sobą dobrze. To czas, w którym jednocześnie zwalniamy i przyspieszamy. 

Co tym razem udało nam się zobaczyć w naszym wolno-szybkim zwiedzaniu Warszawy?

Do Warszawy docieramy w piątkowe późne popołudnie. I tego dnia największą atrakcją dla dzieci jest możliwość ‚zwiedzania’ pociągu. Zazwyczaj podróżujemy samochodem. I nasze dzieci choć leciały już samolotem, to była to ich pierwsza podróż pociągiem (nie licząc kolejek w górach czy np. w pobliskich Krośnicach). Chcieliśmy podróż pociągiem zaliczyć do atrakcji całego wyjazdu. Pociąg jest dla dzieci ekscytujący (przynajmniej przy tym pierwszym podróżowaniu). Wszystko jest dla nich ciekawe. Rozkładane stoliki. Konduktor i bilety. Prędkość z jaką jedziemy. Wycieczka do Warsa. Przekąski na drogę w plecaku. Tego dnia w Warszawie idziemy już tylko na kolację do miejsca, które chcę polecić- Browar de Brasil. Lokal zaskakuje nas dobrym jedzeniem i pysznymi deserami! 

W sobotę po śniadaniu jadę z dziećmi do Muzeum Polin. Na mojej liście atrakcji w Warszawie ta jest na pierwszym miejscu. W Koperniku już byliśmy. A informacje o tym muzeum i wystawie czasowej dla dzieci, która tam jest co i rusz docierały do mnie z różnych stron. Niestety nie udaje nam się kupić biletów na dodatkowe warsztaty, które tego dnia będą w muzeum. Nie rezygnuję jednak z tej atrakcji i całe szczęście. Nauczona doświadczeniem nie planuję na jeden dzień zwiedzania więcej niż 2-3 miejsc. Wiem, że więcej się po prostu nie da (choć ja czasem miałabym ochotę:-), Nie chcę zwiedzać w pośpiechu. Wiem, że potrzebujemy też zaplanować czas na odpoczynek pomiędzy. Polin idealnie wpasowuje się w ten schemat. Po wystawie idziemy się posilić, a potem jeszcze zaglądamy do sali zabaw w tym budynku (wejściówki dostaje się wraz z biletem na wystawę). Jaś, który początkowo niechętnie tam wchodzi (chyba ma poczucie, że to miejsce dla maluchów, a nie dla poważnego siedmiolatka:), nie chcę potem wyjść tuż przed końcem. Są wielkie klocki na zabawę którymi dzieci mają 1000 pomysłów. Można pobawić się w chowanego- mnóstwo zakamarków sprzyja radości szukania. Świetnie zaopatrzona bibliote(cz)ka dla dzieci- ja bym mogła tam cały dzień siedzieć i czytać:-) Chcę napisać, że odpoczywamy. Ja na pewno. Siedzę i obserwuję, przeglądając książki. Dzieci szaleją. Po wyjściu namawiam je na jeszcze jedno miejsce- choć Zuzia jest już nieco zmęczona. 

Jedziemy na stadion PGE Narodowy. Po pierwsze widzimy ten stadion z naszego hotelu i wieczorem przyciąga kolorowymi neonami. Po drugie Jasia jedna z ulubionych książek do przeglądania to właśnie taka o stadionach, w której jest też ten warszawski. Więc myślę, że tym ciekawiej będzie go zobaczyć na żywo. Po trzecie wyczytałam, że ma tam właśnie ruszyć jakaś zimowa atrakcja- która oprócz lodowisk ma też górki, skoki i inne akrobacje. Jedziemy na stadion tramwajem. Przejeżdżamy przez Stare Miasto i co prawda zza szyb, ale też podziwiamy i oglądamy warszawski krajobraz miejski.  Na miejscu okazuje się, że tego dnia na stadionie trwa festiwal gier. Czyli różni wystawcy gier, a jest ich naprawdę wielu, na swoich stoiskach prezentują najnowsze produkty, dają rabaty, zakładki do książek i krówki dla dzieci:-) Wszystkie gry można obejrzeć, pograć w nie na miejscu, porozmawiać z producentami, którzy chętnie tłumaczą reguły i to, o co zapytamy:-) Przepadamy w tłumie i w grach! Wychodzimy z nowymi zdobyczami! I tak zmęczeni, że na lodowisko już nikt nie ma ochoty zaglądać. W planie miałam jeszcze powrót do hotelu metrem. Ale ponieważ na przystanek metra jest dużo dalej niż na tramwaj, rezygnuję- ryzyko tego, że Zuzia będzie drogę do metra jęczeć ze zmęczenia zamieniam na to, że do przystanku dochodzimy szybko i bezproblemowo. Na metro może będzie czas następnego dnia lub przy innej okazji. 

Pozostało nam na zwiedzanie jeszcze pół niedzieli. I to pół niedzieli przeznaczam na wjechanie na szczyt Pałacu Kultury i Nauki. Jest piękna pogoda, więc widoczność wspaniała. Zanim wjedziemy pozostaje nam odstać swoje w kolejce po bilety. Widok jest jednak wart czekania. Choć uważam, że cena za ten widok jest wygórowana. Trzy bilety (jeden normalny i dwa ulgowe) kosztują 50,00 PLN. Wejściówki do muzeum były tańsze, a nie da się porównać tych dwóch miejsc. Jaś zauważa jeszcze: „Mamo, we Wrocławiu jeszcze nie byliśmy na Sky Towerze na dachu, a tutaj idziemy…”. Cudze chwalicie, swego nie znacie… Może:-) Sky Tower czeka na nas już od dwóch lat:-) I wciąż nam jakoś tam nie po drodze. Może w końcu dotrzemy:-) Po warszawskiej Wieży Eiffla (dzieciom to miejsce kojarzy się z Eiffla, które znają ze zdjęć) ja mam jeszcze w planie muzeum domków dla lalek, które jest na samym dole pałacu. Ale mój pomysł zostaje zbojkotowany:-) Dzieci chcą iść jeść i odpocząć. Idziemy więc na obiad (liczę na to, że jak się posilą to może jeszcze namówię ich na to muzeum:). Ale są tak zmęczeni (pewnie jeszcze wczorajszym zwiedzanem, ale też samą podróżą i wybrykami do późna dzień wcześniej- w końcu to wakacje:-), że nie mają ochoty ani sił. A ja nie mam ochoty ciągnąć ich przez to muzeum- zwłaszcza, że dla Jasia ono pewnie nie byłoby za ciekawe. Spacerujemy więc sobie po Warszawie w powolnym tempie, spotykając psa bez kagańca, śpiewającą panią na rowerze i smutnego pana grającego na kartonach.  

Jakie jeszcze miejscówki polecacie w Warszawie na nasze następne wagary?