Popołudnie, Jaś prosi: „policz po angielsku do 20”. Liczę. Nie wzbudza to mojej ciekawości- tzn. nie ciągnę tematu, czemu akurat o to zapytał. Wiem, że umie policzyć po angielsku do 12, uczy się w przedszkolu. W domu czasem sobie ćwiczymy jakieś słówka, ale robimy to nieregularnie i tylko w formie zabawy.
Wieczorem w łóżku znów ta sama prośba. Ja liczę po angielsku do 20, on do 10 po hiszpańsku. Wieczór to zazwyczaj czas na zwierzenia. Zachęcam Jasia: to może teraz Ty policz do 20 po angielsku. Liczy po hiszpańsku. Nie wiem, może mu się myli hiszpański z angielskim. Może chodzi mu o to, żebym policzyłam do 20 po hiszpańsku (nie umiem, ale się nauczę:). W końcu pada sedno sprawy: „dzieci się ze mnie śmieją, że nie umiem policzyć do 20 po angielsku” (chyba jednak chodzi o ten hiszpański- ale to akurat najmniej istotne:).
Każdemu rodzicowi chyba w takim momencie serce drgnie. Nie lubimy jak ktoś się z nas śmieje (nieżyczliwie), nie lubimy też zapewne, kiedy nasze dzieci są okazją do wyśmiewania. Ale w dziecięcym świecie panują też inne reguły. I ja sama byłam świadkiem tego, że Jaś śmiał się z kogoś innego, kiedy ten czegoś nie potrafił. Rozmawiam wtedy, tłumaczę, że jemu jest przykro jak ktoś się śmieje z niego, ale że to działa tak samo w drugą stronę.
Dziś wpadłam na inny pomysł. Zapomniałam, co prawda, porozmawiać o emocjach. Dopytać jak mu było, wtedy, kiedy się z niego śmiali i jak sobie z tym poradził (chyba nie poradził za dobrze, skoro wciąż leżało mu to na wątrobie, ale chwała mu za to, że potrafi o tym mówić:). Mówię tak: „Wiesz co, każdy z nas jest inny. Każdy jest dobry w czym innym. Ja na przykład umiem piec dobrze ciasta, a tata nie umie. Za to tata potrafi lepiej niż ja pływać.” Jasiowi pomysł się spodobał. Dopytywał: „I co jeszcze?”. Zaczęłam od tego w czym on jest świetny „Ty na przykład potrafisz bardzo dobrze jeździć na rowerze, grać w koszykówkę i układać puzzle”. Jasiu dodaje: „A Zuzia nie umie jeździć na rowerze”. Czuję, że rozmowa robi się trochę niebezpieczna, bo niepotrzebnie poszliśmy w te porównania. A dokładniej rzecz ujmując- ja poszłam. Jakoś tak wyszło:) Nobody’s perfect, nie?:-) Udaje mi się wybrnąć, pytając: „A Zuzia w czym jest dobra?”. Zuzia już śpi, więc nie słyszy, ale myślę sobie, że to fajne ćwiczenie dla Jasia. „Zuzia jest szybka, a ja jestem taki wolniejszy”- mówi Jasiu. „Ostatnio nawet mnie przegoniła w drodze na krzesełko (do ściągania butów- przyp.red.:). Dałem jej wygrać.” Wiem, co ma na myśli- Zuzia potrafi się szybciej ubierać, Jasiu jest w tym wolniejszy. Tym miłym akcentem kończymy rozmowę. Zapewniam Jasia jeszcze, że w najbliższych dniach, jeśli będzie miał ochotę, to poćwiczymy w domu liczenie do 20 po angielsku (albo po hiszpańsku) i że na pewno szybko się nauczy.
Rozmawiacie z Waszymi dziećmi o porażkach? O tym, co Wam danego dnia nie wyszło i co im się nie udało? Ja kiedyś przeczytałam o tym, że to dobry sposób na budowanie poczucia wartości, sprawczości, pewności siebie, oswajania się z porażkami. I faktycznie od czasu do czasu wieczorem myślę sobie nie tylko o tym, co mi się danego dnia powiodło, za co jestem wdzięczna, ale też o tym co zawaliłam.
Wplotłam ten wątek do powyższej rozmowy z Jasiem. Powiedziałam mu (chyba chcąc go trochę pocieszyć)- „wiesz, a mi to dzisiaj na przykład nie wyszedł ten makaron na kolację”. „No tak, nie był smaczny. I jeszcze babka też Ci się czasami nie udaje.” Hmm… przed chwilą pisałam o tym, że potrafię piec:) Ale fakt, czasem mi nawet babka nie wyjdzie. I właśnie o to chodzi. Żeby jedna nieudana babka nie przesądzała o naszym poczuciu wartości w danej dziedzinie.