Jestem kobietą. Trochę ponad 30-letnią. Jak większość kobiet w tej szerokości geograficznej zostałam nauczona tego, żeby się NIE ZŁOŚCIĆ.
Zapewne wiecie, że dziewczynki nie tupią nogami, nie krzyczą, nie histeryzują (przynajmniej nie ze złości) i nie domagają się głośno swoich praw. Dziewczynki grzecznie i pokornie spełniają prośby (i groźby) innych, wysłuchują cierpliwie tego, co inni mają im do powiedzenia, same przy tym nie zabierając zbyt często głosu (zresztą kto by się liczył z ich zdaniem). Dziewczynki szanują starszych, mężczyzn i wszystkich innych- także wtedy, kiedy oni nie szanują ich. Jeśli odważą się upomnieć o swoje prawa- nazywane są histeryczkami, mówi im się- nie przesadzaj i siedź cicho. A już na pewno- „przestań tupać nogą!” Dziewczynki, a potem kobiety, nie szanują siebie- dlatego, że nie zgadzając się na swoją złość (wypierając ją) odrzucają swoje potrzeby, które ta złość chce im zakomunikować.
Jestem kobietą. Z dziewczęcych kitek i zabawy lalkami wyrosłam już dawno. Jednak z chowania swojej złości głęboko do kieszeni i udawania, że jej nie ma (bo jak jej nie widać, to może jej nie ma) wyrosłam raptem kilka miesięcy temu. Pomogła mi terapia. Pomogła mi dotrzeć do źródła mojej złości, do hamulców, które nie pozwalały mi wyrażać złości bezpośrednio. Teraz widzę, jak wielkim obciążeniem było dla mnie targanie tej złości wszędzie ze sobą. To tak jakby sobie do wnętrza wrzucić tonę kamieni- wrzucić je do brzucha, głowy, serca- wszędzie tam, gdzie złość może się gnieździć. I dźwigać ją przez życie. Nie możesz się rozpędzić, ani podskoczyć, bo coś ciągle ciągnie Cię w dół. Nie możesz się nawet zaśmiać głębiej, bo kamienie blokują głęboki oddech.
Teraz jest mi lżej. Polubiłam swoją złość. Nawet więcej- zaprzyjaźniłam się z nią. Już się jej tak panicznie nie boję. Kiedyś przeganiałam ją na wszelkie możliwe sposoby. Wkładałam wiele wysiłku, żeby ją ukryć- przed innymi, ale też przed samą sobą. Dziś witam ją z radością, kiedy przychodzi. Wiem, że ma mi do zakomunikowania coś ważnego. Chce mi powiedzieć, że któreś z moich potrzeb są niezaspokojone i że jeśli o nie nie zadbam, to ona będzie we mnie rosnąć- jak balon. Tak długo aż ją zauważę. A jeśli będę udawać, że jej nie widzę- to w końcu balon pęknie w najmniej oczekiwanym momencie.
Dlatego teraz, kiedy czuję, że mój balonik zaczyna rosnąć, spuszczam z niego powietrze. Staram się to robić tak, żeby nie zdmuchnąć przy okazji wszystkiego z powierzchni ziemi. Choć kiedy pozwolę, żeby balonik napompował się zbyt mocno i powietrza w nim nazbiera się do granic, to siła rażenia przy oczyszczaniu bywa duża:)
Czy to dla mnie łatwe? Teraz już łatwiejsze. Ćwiczę. Prawie codziennie. To taki fitness asertywności🙂 Dzięki temu dochodzę powoli do wprawy. Choć bywa i tak, że się rozleniwiam, wracam do starego schematu i znów udaję, że nie widzę mojej przyjaciółki złości. Ale teraz już wiem, że jeśli puka 2 lub 3 raz, to najwyższa pora jej otworzyć i się nią zająć. Ta koleżanka nie odpuszcza nigdy, dlatego że chce o mnie zadbać:)
Czy od razu to potrafiłam? Skądże! Początki były przerażające! Cała się trzęsłam i drżałam- i ze wzbierającej złości i ze strachu, że miałabym ją uwolnić. Dziś idzie mi już lepiej. Jak wszędzie indziej, tak i tutaj- trening czyni mistrza.
Korzyści jakie osiągam dzięki temu, są tak duże, że już nigdy nie zamierzam powrócić do stanu, w którym nieopróżnione baloniki zmieniają się w ciężkie głazy. Po prostu tak żyje mi się lepiej, lżej, radośniej.
Dlaczego o tym piszę? Codziennie spotykam kobiety, które też dźwigają swoje kamienie. Czasem wyrzucą jeden czy dwa w postaci focha, obrażenia się, skrytykowania, obgadania itp. Ale to tylko działania zastępcze. To tak jakby pozbyć się ziarenka piasku spośród sterty głazów. Jeśli mój tekst doda odwagi choć jednej kobiecie do tego, żeby się dziś, jutro czy za miesiąc zezłościć- dać sobie do tego pełne prawo, a tym samym z troską zadbać o swoje potrzeby ukryte pod płaszczykiem złości, to moja misja i cel zostaną osiągnięte.
Marzę też o tym, żeby dorośli naczyli się radzić ze swoją złością inaczej niż poprzez dzieci. Dzieci bardzo często stanowią medium w popuszczaniu złości, którą nosimy. A tak naprawdę dzieci w zasadzie nigdy nie są bezpośrednią przyczyną naszej złości (nawet jeśli pozornie wydaje się inaczej). Jak mówi Byron Katie: „trzeba być bardzo nieszczęśliwym, żeby złościć się na dziecko”.