Bierzemy RIE na plac zabaw- czyli mniej stresu i więcej spokoju w piaskownicy.

W tym odcinku posłuchasz o:

Transkrypcja

Dzień dobry, witamy Was serdecznie w kolejnym odcinku podcastu ‘Może być lżej’. Z tej strony Justyna i… 

 

…Asia, cześć. 

 

Dzisiaj zajmiemy się kolejnym kontrowersyjnym i wzbudzającym wiele emocji tematem, czyli placem zabaw. Z racji tego, że interakcji na placu zabaw między dziećmi jest ogromnie dużo i często są to różnego rodzaju burzliwe momenty, kiedy dzieci próbują się dogadać, to wywołuje to dużo też dyskomfortu w rodzicach. Znam rodziców, którzy bardzo nie lubią placów zabaw, wolą zabierać dzieci gdzie indziej. A dodatkowo podejście RIE bardzo zachęca do tego, żeby w te konflikty dziecięce się nie wtrącać. Więc to jest taka kontrowersyjna rzecz, do której właśnie zapraszam teraz Ciebie, Asia, do wypowiedzenia się. 

 

No tak, bo patrząc właśnie na te kontrowersje, jakie wokół podejścia RIE krążą, można by powiedzieć „No to jak? Ja mam sobie usiąść na ławeczce i obserwować, jak tam Stasiu Wojtusia sypie piaskiem, okłada łopatką i na siebie wrzeszczą? A ja mam udawać, że mnie nie ma tam na tym placu zabaw?” Albo można by powiedzieć inaczej: „No tak, dziecko prosi, żebym ja je pohuśtał, a ja mu odpowiem ‘nie’, bo ja jestem rodzicem RIE i Cię nie pohuśtam”. Oczywiście teraz chcę podkolorować to wszystko, o czym mówię, żebyście mieli poczucie też wagi tych kontrowersji, jakie wokół RIE krążą. Oczywiście to jest tak, że RIE zaleca, zacznijmy od konfliktów, RIE zaleca, żeby dopóki uważamy, że nie jest to konieczne, i to jest to magiczne słowo: ‘dopóki uważamy, że nie jest to konieczne’, żeby się w te konflikty nie angażować. I ta granica dla każdego rodzica będzie leżała gdzie indziej. Bo jeden rodzic już jak tylko dziecko weźmie łopatkę do ręki, to podbiegnie z obawy, że ono komuś sypnie albo uderzy, bo być może będzie miał takie doświadczenia wcześniejsze. A inny rodzic pozwoli sobie, sobie samemu zaczekać i zobaczyć, co się później wydarzy. 

 

No i nie da się do tego tematu podejść, nie wspominając już po raz kolejny, wspominamy o tym chyba w każdym odcinku, nie wspominając o zaufaniu do dzieci. Ja muszę wierzyć i muszę ufać, że moje dziecko potrafi sobie poradzić. Potrafi sobie poradzić z tym, że ktoś wyrwie mu wiaderko i ono jakoś zareaguje. Potrafi sobie poradzić z tym, że nie będzie mogło wejść na jakąś wysoką drabinkę i być może dotknie go w tym momencie jakaś frustracja, z którą też sobie poradzi. Natomiast oczywiście są takie momenty, kiedy dzieci potrzebują naszego dorosłego wsparcia, bo jesteśmy też na tym placu zabaw i z nimi w innych okolicznościach po to, żeby zadbać o ich bezpieczeństwo. Natomiast znów, ja to chyba mówię w każdym odcinku — teraz to słyszę, jest dosyć trudna do znalezienia ta granica, w której ja ufam mojemu dziecku. I z boku obserwując, daję mu czas i przestrzeń na to, żeby ono mogło zareagować swoją reakcją, żeby mogło się jakoś w tej trudnej dla niego sytuacji odnaleźć, poszukać sposobów, sprawdzić swoje możliwości, a pomiędzy tym, że ja potrzebuję zadbać o jego bezpieczeństwo i kiedy ktoś tam trzeci raz sypnął piaskiem w oczy, to jakoś zareagować, prawda? 

 

Tak, bardzo dobrze to powiedziałaś, że ta granica jest tam gdzieś właśnie pomiędzy i ja bym tutaj też dodała to, że ja osobiście na placach zabaw też troszeczkę inaczej reaguję niż w domu. Czyli w domu rzeczywiście staram się jak najmniej wtrącać się w konflikty dziecięce. Na placach zabaw staram się po prostu obserwować, tak jak mówisz, też na ile przeszkadza to nie tyle nawet dzieciom, co rodzicom, żeby nie wywoływać nadmiernego napięcia. Bo plac zabaw to nie jest też miejsce, gdzie ja będę tłumaczyć, jakie mam podejście do dzieci i że ja tutaj nie reaguję i tym podobne. Jeżeli ktoś jest znajomy na placu zabaw, to czasami mówię, że może dajmy im chwilę na dogadanie się, jeżeli nie ma niebezpiecznych zachowań. 

 

Natomiast jeżeli widzę też, że jest dużo dyskomfortu w innym rodzicu wokół tej sytuacji, to też staram się czasami troszeczkę szybciej reagować, bo napięcie generalnie jest wrogiem w każdej sytuacji, tak bym powiedziała. Bo jeżeli stworzy się napięcie u drugiego rodzica, to my się zdenerwujemy, dzieci to od razu wyczują i może się zrobić troszeczkę gorzej. Tylko tak jak właśnie Asia mówi, fajnie dawać dzieciom zawsze chociaż tę małą przestrzeń, chociaż te trzy sekundy na ich reakcje. 

 

A jeżeli chodzi o tutaj sypanie piaskiem, to też fajnie jest to robić w sposób taki delikatny, żeby nie zrobić dużo szumu wokół tego, prawda? Jeżeli na przykład nasze dziecko sypnie piaskiem w inne dziecko i my zrobimy wokół tego dużo szumu, podbiegniemy, powiemy coś tak głośno, bardzo mocno podkręcimy to wszystko, to możemy wywołać efekt odwrotny, że dziecko znowu będzie chciało testować to, że czemu rodzic się tak zdenerwował. Więc najlepiej jest spokojnie podejść, przytrzymać rączkę, powiedzieć, żeby ten piasek był blisko podłoża, żeby nim nie rzucać. Ewentualnie, jeżeli jest taka sytuacja, że zwiększyliśmy to “halo” wokół tego zachowania i dziecko cały czas to robi, to absolutnie też bym tutaj zaleciła, żeby wyciągnąć na chwilę dziecko z piaskownicy, bo też być może dziecko źle się czuje, jest już zmęczone. To nie chodzi absolutnie o to, że ‘niech robi, co chce, a my się nie wtrącamy’. 

 

Tak, tak to dobrze, że wspomniałaś o tych rodzicach, bo tak teraz sobie myślę, że bardzo często na placach zabaw jest tak, że w piaskownicy bywa więcej dorosłych niż dzieci. Nie wiem, czy to zauważyłyście? 

 

Tak, tak zauważam to.

 

I myślę, że te relacje budują się i na poziomie dzieci, między nimi, i na poziomie właśnie dorosłych i właśnie dbając o komfort nas wszystkich tutaj, czasami reagujemy szybciej, niż właśnie byśmy zareagowali w jakichś innych okolicznościach. Co jednak nie zmienia faktu, że potrzebujemy gdzieś sprawdzać sobie, na ile ja jestem rodzicem helikopterem- pewnie wielu z Was już to określenie słyszało, bo ono jest ostatnio takie bardzo popularne. A na ile mogę być rodzicem obserwatorem. I każdy z nas bywa w niektórych sytuacjach rodzicem helikopterem, tam gdzie mamy dużo swoich właśnie jakichś napięć i boimy się o dziecko i tak nad nim krążymy i rozkładamy parasol. A czasami warto zrobić dzieciom taką przestrzeń właśnie, żeby nie krążyć nad nimi, nie rozkładać tego parasola. Być i uczestniczyć, ale być w pozycji częściej obserwatora niż działacza w tej całej sytuacji. Bo to, że my dziecku dajemy swoją uwagę, że je widzimy, że jesteśmy tam obecni, niekoniecznie tak aktywnie, ale jesteśmy, to już jest to dla dziecka duże wsparcie. Ono czuje, że ten rodzic tam z nim jest. 

 

Więc rozwijając kontrowersję wokół podejścia RIE, ja dodam, że nie, nie jest tak, że trzyletnie dziecko zaprowadzamy na plac zabaw i idziemy do pobliskiej kawiarni na kawę. A nasze dziecko wychowane w duchu RIE się tam bawi samo i nie potrzebuje żadnego wsparcia. Absolutnie nie. Natomiast też trzyletnie dziecko na placu zabaw może mieć dużo więcej swobody, niż często jesteśmy mu w stanie dać. Dużo więcej swobody rozumiem przez to, że pozwalamy dziecku eksplorować takie tereny, czy takie przyrządy, które na tym placu zabaw się znajdują, które są dla niego adekwatne dla jego poziomu rozwoju. Więc jeśli nasze dziecko nie dosięga do drabinki, która jest bardzo wysoko i bardzo chce tam wejść, to po naszej stronie jest wybór tego, czy my je tam podsadzimy, wsadzimy, będziemy asekurować i ściągniemy, dając mu oczywiście bardzo często tę chwilową przyjemność i satysfakcję z tego, że tam weszło, czy powiemy „Nie podsadzę cię tam, bo jesteś za mały i nie potrafisz z tego samodzielnie zejść”. 

 

Dla mnie było to bardzo ważne, żeby umieć się wycofać w tych momentach. Bo to jest trudne, kiedy dzieciaki by chciały na tą wysoką zjeżdżanie, na którą jeszcze nie potrafią się wspiąć, bo tam na przykład jest jakaś lina. I oczywiście, że wtedy są niezadowolone i sfrustrowane, bo widzą inne dzieci, które wchodzą, albo, co gorsze, inne dzieci, które rodzice podsadzają i wsadzają, co bywa jeszcze trudniejsze. Natomiast jest to dla mnie bardzo, bardzo ważne, bo pozwala dzieciom poczuć możliwości swojego ciała i granice tego ciała i to, do czego one są zdolne same zrobić, a czego nie zrobią, bo się boją na przykład jeszcze. I to procentowało mi w wielu później innych sytuacjach, kiedy one czuły, że na tej drabince to już mogłem balansować i chodzić, ale na tę to jeszcze nie wejdę, bo to jest na przykład za trudne

 

I dodam tylko, że miało to dla mnie takie pozytywne korzyści tego, że dzieciaki często odważnie wchodziły na przyrządy, które wydawały się jakoś trudne czy skomplikowane, ale one wtedy czuły się bezpiecznie i sprawnie. I nie były pod taką presją, że muszą to zrobić, bo ktoś inny na przykład wszedł. Były też sytuacje, w których się wycofywały i też to było ok. Więc myślę, że ten plac zabaw to jest taki poligon, gdzie my naprawdę możemy tak wiele różnych kompetencji w naszych dzieciach pomagać im wykształcać, bo to są i interakcje z innymi dziećmi, i interakcje z innymi dorosłymi, i ta sprawność fizyczna, która tam się może super kształtować i w różnych okolicznościach być sprawdzana. I też spotkanie z sytuacjami stresującymi czy takimi frustrującymi, kiedy jesteśmy obok i jesteśmy w stanie te emocje przyjąć. 

 

A już takim klasykiem placu zabaw jest dla mnie to, kiedy dziecko upada i rodzic nie wiedząc, jak mocno to dziecko się zraniło, bo mam na myśli taki upadek, że biegło i się potknęło na przykład. I my jeszcze nie wiemy, czy to kolanko jest zdarte, czy nie jest zdarte, czy się uderzyło, czy nie uderzyło. Ale nasza reakcja zazwyczaj jest taka automatyczna i natychmiastowa „o jeju, co się stało” i podbiegamy pierwsi. I sprzedajemy w ten sposób dziecku swoje nastawienie do tej sytuacji. Bo być może, gdybyśmy byli w stanie wziąć jeden głęboki oddech, jeden, i policzyć do trzech, nie

do trzydziestu, tylko do trzech, i poczekać na reakcję dziecka, żeby to ta reakcja dziecka była pierwsza — przed naszą, to mogłoby się okazać, że dziecko wstanie, otrzepie kolanka i pójdzie się na przykład dalej bawić. 

 

Tak, dokładnie i myślę, że tak samo jest właśnie w różnych konfliktach rówieśniczych, że tak samo, gdybyśmy policzyli do trzech, to oni nie dość, że się dogadają bardzo często, to jeszcze czasami z początkowego konfliktu wyjdzie jakaś fajna zabawa. Bo właśnie kilka razy to widziałam na tych zajęciach RIE, które w Stanach Zjednoczonych są robione, że po prostu opiekunowie nagrywali filmik, że na przykład dziecko zabierało drugiemu zabawkę i na początku to był konflikt, a później po prostu zabawa, czyli podawali sobie nawzajem. Albo jedno wkładało to do buzi, dawało drugiemu, żeby on sobie teraz posprawdzał i zobaczył co to jest, i takie fajne interakcje wychodziły. I na placach zabaw też one mogą wyjść, oczywiście my tam cały czas musimy być w jakiejś odległości. To by było idealne, gdyby można było iść na kawę, jak wspomniała wcześniej Asia, ale przez kilka pierwszych lat życia raczej to się nie wydarza. 

 

Natomiast jeszcze tutaj chciałam dodać odnośnie tych urządzeń, że tak z własnego osobistego doświadczenia, że ja na początku nie byłam za bardzo przekonana do tego, że nie podsadzamy dzieci na różne konstrukcje. I na przykład jak podsadziłam swoją wtedy najstarszą, półtoraroczną (chyba miałam półtora roku) córkę na zjeżdżalnię, to ona zjechała, uderzyła się dwa razy o tę zjeżdżalnię, no i przez rok mieliśmy zjeżdżalnię z głowy. Więc to był dla mnie taki przykład, że ona nie była na to gotowa i od tej pory zwracałam na to większą uwagę. I ty tutaj mówiłaś o trudnych sytuacjach, że dziecko widzi, że inne dzieci są podsadzone na różne konstrukcje i chce tego samego, ja miałam jeszcze trudniejszą sytuację, czyli babcia podsadziła moją córeczkę teraz najmłodszą na jedną z konstrukcji, na którą jeszcze nie była gotowa, bo ona jeszcze nie potrafiła tam sama wyjść. Na dodatek to była konstrukcja niebezpieczna, bo babcia ją tam wysadziła, kiedy była w towarzystwie trzech innych osób, więc z trzech różnych stron córeczka była zabezpieczona, ja nie mogłam tego zrobić, jak ja byłam z nią sama. I oczywiście, że ona chciała wyjść na tę konstrukcję, ale nie było tam tak dużo buntu. Jeżeli naprawdę masz w sobie tę pewność i wiesz, że to nie jest dobre dla twojego dziecka i mówisz to właśnie z szacunkiem: „Widzę, że bardzo chciałabyś tam wyjść. Wiem, że babcia cię podsadziła, że ci się to podobało, ale w tym momencie nie potrafisz jeszcze wyjść sama. Kiedy będziesz gotowa, to wejdziesz.” 

 

I bardzo szybko to zaakceptowała, nie było problemu. My często zbyt duże mamy obawy, zanim czegoś spróbujemy. Jak szczerze zakomunikujemy to dziecku, uznamy te początkowe emocje, to one wcale nawet tak długo nie trwają, jeżeli jest w nas taka pełna przestrzeń, że dziecko ma prawo się zbuntować. 

 

Tak i to jest też świetny przykład tego, słuchajcie, że czasami to odstępstwo tutaj, że nie podsadzamy, a babcia podsadziła, albo, że my czasami podsadzimy z jakiegoś powodu, bo w 90% tego nie robimy, ale ten 10% akurat na tej zjeżdżalni wydaje nam się ok, byłoby super jakby zjechał i go tam podrzucimy, to że nic się takiego nie stanie. Żebyśmy nie byli tak bardzo czarno-biali w tym, że jak nigdy to nigdy, a jak zawsze to zawsze. Warto być takim po prostu uważnym na potrzeby dziecka i na to co w nas w danym momencie, bo może jednego dnia będziemy chcieli zaeksperymentować i sprawdzić, że to dziecko jakiejś niewielkiej pomocy tylko na

przykład potrzebuje. Także żebyśmy się nie bali takich sytuacji i oczywiście też jest tak, że z jednej strony zostawiamy to dziecko na tym placu zabaw, żeby jak najwięcej mogło eksplorować i sprawdzać co lubi, co mu się podoba, które te przyrządy preferuje, czy woli się huśtać, czy wspinać itd. Ale to, że my zostawiamy dziecku przestrzeń na odkrywanie, to w ogóle nie oznacza, uśmiecham się teraz myśląc o tym filmie, który był właśnie w tym programie śniadaniowym, to w ogóle nie oznacza, że my się nie możemy z nim tam bawić. Albo że my nie możemy tego dziecka na tej huśtawce pohuśtać, albo że nie możemy, nie wiem, zjechać z nim na zjeżdżalni, jeśli się tam na nią wgramolimy, bo jest odpowiednia do naszych gabarytów. 

 

To nie jest o tym. To jest o tym, że może być i jedno i drugie. Że nie trzeba być tylko rodzicem helikopterem albo tylko rodzicem wycofanym, jakimś takim obserwującym, bo można przeplatać i łączyć to, że jesteśmy obecni i że się wspólnie bawimy i że czasem podsadzimy, z tym że powiemy też „tutaj nie chcę, żebyś wchodził i ci nie pomogę, bo uważam, że jesteś za mały” i z tym, że sobie siądziemy na ławeczce i będziemy po prostu z boku obserwować, co tam się na tym placu zabawy dzieje. 

 

Myślę, że ta równowaga jest bardzo potrzebna i też odnosząc się do samodzielnej zabawy, fajnie jest dawać właśnie dzieciom przestrzeń na to, żeby one też, jeżeli idziemy na godzinę na plac zabaw, żeby też jakąś część z tej godziny miały tak zupełnie dla siebie albo dla kolegów. Czyli jeżeli bawimy się przez całą godzinę z dzieckiem na tym placu zabaw, to też to jest normalne, że dziecko później będzie tego oczekiwać. Więc to jest też kwestia tego, co my chcemy, bo wielu rodziców później narzeka na to, że dziecko właśnie nie potrafi zająć się sobą na placu zabaw. Czy też chce się bawić z rówieśnikami, bardzo przeżywa odrzucenie. Często dzieci, które nie są przyzwyczajone do samodzielnej zabawy, gorzej znoszą takie odrzucenie grupy rówieśniczej, że ktoś nie chce się z nim bawić, bo mają już jakąś akcję w swojej zabawie i nie chcą dołączyć kolejnej osoby. To te dzieci mają tendencję do tego, żeby bardziej się złościć wtedy, albo smucić, rozpłakać. A jeżeli dziecko ma w sobie takie podejście “Ale ja sobie coś znajdę”, to to jest taka pewność siebie, która procentuje później, że „Ok, wy nie chcecie ze mną bawić, ale to jest ok, ja sobie też coś znajdę”. 

 

To ważne, to ważne, że takie też poczucie, właśnie nazywam to poczuciem wartości, nie wiem, czy to jest odpowiednie określenie, ale takie poczucie tego, że ja mogę sam i umiem też sam jest bardzo, bardzo ważne dla dzieci. 

 

No i ostatni kawałek, już ten odcinek wyjdzie nam troszeczkę dłuższy, ale myślę, że nie sposób nie wspomnieć o tym, jak z tego placu zabawy wyjść, jak to dziecko już wreszcie bawi się w najlepsze, my sobie tam na tej ławeczce siedzimy, ale wiemy, że już pora wracać i iść do domu, to jak to dziecko z tego placu zabaw wyciągnąć, powiesz? 

 

Powiem, co się u nas sprawdza, zazwyczaj nie ma większych problemów, mimo, że u nas jest trójka dzieci, więc potrójnie…, jakby potrójnie trzeba ich wyciągnąć. Ale właśnie ja ich zazwyczaj nie “wyciągam”. Po pierwsze, daję dużo wcześniej uprzedzenie, że wychodzimy na przykład za 15, 10, 5 minut. Wiadomo, że oni zegarka jeszcze nie kojarzą, ale po prostu tu już w ich głowie kiełkuje ta świadomość, że za chwilę będzie ten koniec zabawy, więc lubię im to przypominać. Później, jeżeli już się zbliża ten czas wyjścia, to też z taką uważnością staram się mniej więcej popatrzeć, co robią i na przykład powiedzieć „No dobra, to pohuśtaj się ostatni raz, albo zjedź ostatni raz ze zjeżdżalni i wtedy już pójdziemy”. 

 

A jeżeli, tak zdarzyło mi się kilka razy, że któreś z nich nie chciało pójść, no to wtedy oczywiście akceptuję emocje. Zazwyczaj to pomaga, po prostu takie empatyczne powiedzenie „Widzę, że bardzo byś chciał tutaj jeszcze dłużej zostać. Super się bawiłeś albo twoi koledzy zostają. To nie jest łatwe czasami tak pójść, wyjść z powrotem do domu”. Także zazwyczaj to działa i nawet jeżeli się zdarzyło, że dziecko na przykład pochlipywało, idąc z powrotem do domu, no ale idzie. A ma prawo do smutku, ma prawo do rozżalenia, że na przykład koledzy zostają, a my już musimy iść, bo już się zrobiło późno albo mamy inne plany. 

 

Także zazwyczaj robię to w ten sposób. Kilka razy sporadycznie, kiedy były dzieci małe, w okresie tam do trzeciego roku życia to się też zdarzało, że dziecko na przykład już się bardzo źle czuło (bo to zazwyczaj jest kwestia tego, że ja przeholowałam i za długo ich tam zostawiłam, bo to jest moja odpowiedzialność, zgarnąć ich do domu, zanim one są tak głodne czy tak zmęczone, że nie są w stanie dalej iść), więc tak też się zdarzało. Na szczęście zdarzało się tylko tak, że jedno się tak “rozwaliło” i leżało na ziemi, no to po prostu brałam na ręce, akceptując dalej emocje i zanosiłam do domu. 

 

Jeszcze dodam taką rzecz, która dla mnie była w pewien sposób trudna, kiedy moje dzieci były młodsze, że ja czasami przeciągałam to. I na ich tutaj prośby „że tak fajnie i super”, mówiłam, że już idziemy, a potem „no dobra”, jeszcze z kimś się zagadałam, z jakąś mamą na placu zabaw. Albo „no tak super, no to jeszcze te 5 minut”, a potem jeszcze 10 minut. I to znów nie jest o tym, żeby zawsze być takim do bólu konsekwentnym, bo jak powiedzieliśmy 19 to punkt 19:00 wychodzimy i że tutaj nie ma żadnej minuty w tę czy w tamtą. Ale widzę też w tym dużo takiego mojego braku decyzyjności i pewności siebie, że to jest ten czas, kiedy powinniśmy byli pójść. 

 

I wiecie to jest ciągłe takie sprawdzanie z samym sobą, na ile mi na tym zależy. Bo jeżeli ja mam taką w sobie „no dobra, jak wyjdziemy 10 minut później nic się nie stanie”, to dzieciaki to od razu podłapują i potem nie jest 10, tylko 20 minut. A potem jest tak, że za każdym razem mają poczucie, że jak ja mówię, że koniec, to i tak będzie jeszcze te 10 czy 20 minut, bo tak zazwyczaj było. Więc żeby tak sprawdzać też samym sobą, czy to jest faktycznie ten czas. Czy my jesteśmy pewni, że już teraz chcemy wracać, bo jest późno, bo wiemy, że za chwilę będą głodne i nie dojdą już do domu właśnie, bo będzie awantura — już taka być może ze spadku energii. Albo że potrzebujemy iść, żeby się wyspały, albo mamy jakieś inne plany, tak jak mówiłaś. Więc znów nawiązuję do takiego mojego tutaj przewodnictwa i pewności siebie, żeby dzieci do tego zapraszać, bo kiedy my jesteśmy w tym spójni i tacy właśnie przekonani i pewni siebie, to dzieciakom jest po prostu dużo łatwiej za nami podążać w tej drodze do domu czy też w każdej innej, na jaką tutaj je zaprosimy. 

 

I myślę, że to jest bardzo fajne właśnie podsumowanie tego odcinka. Także wyjścia na plac zabaw mogą być przyjemniejsze, może być lżej, tylko właśnie z takim odpowiednim przygotowaniem i z nastawieniem RIE’owym bym powiedziała. 

 

Mamy nadzieję, że ten odcinek pomoże Wam chociaż odrobinę w tym, żebyście się właśnie lepiej przygotowali i nastawili i życzymy Wam wszystkiego dobrego i do usłyszenia w następnym odcinku. 

 

Do usłyszenia.