RIE bez spiny.

W tym odcinku posłuchasz o:

  • to ostatni odcinek drugiej serii, w której poruszane były różne kontrowersje wokół podejścia RIE;
  • najważniejszy punkt RIE – czyli dlaczego RIE zaleca akceptację wszystkich dziecięcych emocji;
  • to normalne, że czasami rodzice odczuwają opór i strach przed koniecznością być zawsze dostępnym dla dziecka w trudnych emocjach;
  • tam gdzie jesteśmy zbyt dogmatyczni w stosowaniu jakiegoś zalecenia, może  generować się dużo napięcia, a ono nigdy nie pomaga;
  • korzystanie z ekranów w zgodzie z RIE czy w zgodzie ze sobą (a może w zgodzie z trendami);
  • RIE odradza współspanie od początku, ale nie jest to zasada bezwzględna- jak żadna inna;
  • ważne jest, aby rodzice- bez względu na to jakie narzędzia czy też nurt wychowawczy wybiorą- czuli się zadowoleni ze swoich wyborów i dostosowali je do własnej sytuacji rodzinnej.

Transkrypcja

Dzień dobry, dzień dobry, witamy was w podcaście Może być lżej. Tutaj Justyna i z tej strony…

 

Asia, cześć. 

 

Dzisiaj mamy ostatni odcinek drugiej serii, w której odpowiadałyśmy na różne kontrowersje, dziwne zalecenia, które są w RIE i które nie do końca czasami są zrozumiałe. A dzisiaj chciałyśmy to tak podsumować w takiej formie, żebyśmy przede wszystkim pamiętali, żeby się za bardzo nie spinać wokół różnych zaleceń. Żeby próbować dążyć do tego, żeby redukować napięcia. 

 

Czasami takie, może to nawet tak mocno określę, ślepe podążanie za pewnymi zaleceniami powoduje napięcia w rodzinie, które nam nie służą. RIE w każdym możliwym punkcie pisze o spokoju, o relacji, o takim też kontakcie, łapaniu kontaktu ze sobą, a właśnie zbytnia dogmatyczność zarówno w podejściu do dzieci RIE, jak i w rodzicielstwie bliskości, jak i we wszystkich innych nurtach nie służy nam zazwyczaj. Możemy zagubić się w tym czasami i właśnie wygenerować za dużo napięcia. Podamy wam kilka przykładów. Z pierwszym tutaj już rozpocznie Asia. 

 

Tak, to co odróżnia podejście RIE, myślę, od innych podejść i co jest takim od razu, jak poznamy to podejście, takim, chciałam powiedzieć, że czerwoną flagą dla tych, którzy nie znają, bo dla mnie to jest zielona flaga, ale mam na myśli akceptację wszystkich emocji, ponieważ to się przebija wszędzie w RIE. Jaki temat byśmy nie poruszyli, to tam jest zawsze o tym, żeby przyjąć wszystkie dziecięce emocje, jakie to dziecko przynosi. No i ta czerwona flaga, jak to nazwałam, to dla niektórych rodziców to przyjęcie wszystkich emocji budzi od razu taki mały opór albo taki trochę strach: „To ja mam teraz za każdym razem, jak on wpadnie w histerię, będzie płakał, będzie się złościł, to ja muszę być w 100% dostępny?” Zawsze wtedy w pełni obecny, zawsze w tym momencie muszę mieć czas, a nie zawsze mam go skąd wziąć, bo przecież są sytuacje, w których się po prostu spieszymy, jak to w życiu, a dziecko wtedy ma coś do przekazania nam swoimi emocjami. I tutaj właśnie myślę, że ta dogmatyczność, i myślę, że to też był taki mój błąd początkującego, że ja muszę być w tych emocjach do samego końca i zawsze wtedy towarzyszyć, i zawsze ich wysłuchać, i zawsze być taka w pełni, totalnie, uważnie obecna. 

 

I teraz z perspektywy czasu już i doświadczenia właśnie w stosowaniu tych narzędzi RIE, to myślę, że jeżeli ja będę przynajmniej w 50%, a już nawet w 80% to w ogóle będzie ekstra, w tych sytuacjach obecna to naprawdę będzie ekstra. To naprawdę nic więcej nie potrzeba i że nie ma takiego rodzica, który byłby zawsze w pełni sił, w pełni cierpliwości, w pełni spokoju i zawsze gotowy do tego, żeby tych dzieci wysłuchać z tym, z czym one akurat przychodzą. 

 

I kiedy myślałam właśnie o tej dogmatyczności i o tym, żeby się tak nie spinać, to moja pierwsza rada jest taka, że jak słyszysz o podejściu RIE po raz pierwszy i słyszysz to zalecenie ‘przyjmij dziecięce emocje’ i zapala się w tobie od razu czerwona lampka „nie wytrzymam, nie dam rady… a co zrobię, jak będę się spieszył

do przedszkola i muszę wyjść, a dziecko wtedy nie chce ubierać tej kurtki, to co ja mam wtedy zrobić?” To na to pytanie znajdziesz odpowiedź w naszych innych odcinkach, natomiast pamiętaj, że to nie jest tak, że ty jako rodzic masz jakieś nieskończone zasoby i że RIE tutaj oczekuje od ciebie, że ty będziesz zawsze właśnie w takich 100% dostępny. Możesz czasami być niedostępny, możesz czasami zostawić dziecko z tymi emocjami samo, ale w takim kontekście, że powiesz mu „ja cię widzę i słyszę, ale teraz potrzebuję dokończyć coś w kuchni i wrócę do ciebie za 5 minut” i nic się wtedy nie stanie tak naprawdę. Możesz czasami powiedzieć: „wiesz, jesteś tak rozzłoszczony, tak zdenerwowany, a ja jestem tak zmęczona i tak boli mnie dzisiaj głowa, że przepraszam, ale nie mam ochoty już tutaj dłużej tego słuchać i po prostu nie mogę tego dłużej słuchać” i też się wtedy nic nie stanie. 

 

Oczywiście dla balansu potrzebujemy również tych momentów, kiedy my będziemy w stanie i będziemy mieć tę otwartość i tę gotowość na to połączenie, bo one dają tę równowagę, ale mówimy tutaj o tym dogmatyzmie, czyli o tym, żeby nie brać tak wszystkiego w milionach procent, że jeżeli coś już robimy to tylko na milion procent albo wcale. 

 

Tak ja myślę, że to przychodzi też z doświadczeniem. Po prostu to jest też u mnie tak, że ja widzę, że ta akceptacja emocji działa bardzo fajnie i to jest moją motywacją do tego, żeby starać się jak najczęściej tę akceptację emocji dać. Ale z drugiej strony też wiem, że robienie sobie wyrzutów sumienia, że dzisiaj nie dałam rady być przy dziecku, kiedy ono płakało i nie wsparłam go z takim spokojem tak po RIE’owemu, to takie wyrzuty sumienia tylko właśnie generują napięcia. Sprawiają, że ja będę zdenerwowana, poirytowana    sobą, wyleję to później na dziecko, więc tak uczę się po prostu każdego dnia też troszeczkę odpuszczać i rozumieć sytuację. 

 

I myślę, że naprawdę te napięcia możemy wygenerować wokół każdego możliwego tematu i obszaru. Kiedyś na przykład słyszałam taki przykład dziewczynki, która miała mamę, która miała pasję wokół…, nie wiem, czy tak to nazwać, może powiem: bzika na punkcie zdrowego jedzenia — to każdy zrozumie. I po prostu serwowała tylko i wyłącznie zdrowe jedzenie w domu i bardzo o to dbała i wokół tego zdrowego jedzenia, które samo w sobie jest świetne i generalnie chcemy je dla dzieci, ale wygenerowała tyle napięcia, że to dziecko zaczęło ją okłamywać, uciekać do McDonalda, kiedy tylko miało okazję. Tam relacja zaczęła cierpieć, ponieważ było zbyt dużo dogmatyczności akurat w tym obszarze. 

 

Ja też mogę podać tutaj w temacie taki przykład, że kiedy zostałam mamą, to wspominałam w poprzednich odcinkach, że RIE generalnie nie zaleca chustowania, ale ja troszeczkę też nosiłam. Byłam też zafascynowana tym, jakie te chusty są fajne, jaka jest bliskość z dzieckiem, no i w Polsce już się właściwie wszędzie spotykało z opinią, że dziecko ma być przodem do ciebie, absolutnie nie przodem do świata. A że trafiłam na różne fora takie właśnie dla mam chustonoszących, no to miałam to wszystko w głowie i pojechałam na wakacje akurat do Stanów Zjednoczonych. I tam wszyscy nosili te dzieci przodem do świata i te rączki i nóżki im wisiały. I ja wtedy jeszcze taka dogmatyczna w tych chustach tak sobie myślałam „ojejku, co to jest”. I napisałam później po powrocie jakiegoś takiego właśnie posta, trochę krytykującego te mamy i tych rodziców, które tak noszą dzieci w innym kraju, że są jakby takie właśnie niewyedukowane… I bardzo jestem wdzięczna za jeden komentarz, który pojawił się pod tym postem, gdzie bardzo dobrze, że uświadomiła mi jedna mama, że “ale skąd wiesz, prawda, to jest jednak bliskość, tak? Ci rodzice biorą te dzieci ze sobą, nie zostawiają gdzieś, nie wiesz, czy na przykład ta mama nie wy szła na przykład teraz na 5 minut do sklepu z tym dzieckiem?”. Więc oczywiście — jeżeli znasz zalecenia i wiesz, że to jest dobre dla dziecka, że oni nie znają, może tam to tak bardzo nie jest dobrze rozwinięte, to podążasz za tym, o czym ty wiesz i za czym idzie twoje serce, ale żeby właśnie nie generować tego nadmiernego napięcia, no bo ono nam szkodzi. 

 

…w każdym obszarze. No i kolejnym takim obszarem, którego nie sposób tutaj pominąć, jeżeli rozmawiamy o napięciach, to są ekrany. No bo przecież chyba nic nie budzi aż takich tutaj w ostatnim czasie szczególnie  emocji, jak to ile tych ekranów, kiedy warto. I też myślę, słuchajcie, jest to temat, który budzi mnóstwo ocen pośród nas rodziców wzajemnie. Bo czy są tacy rodzice, którym zdarzyło się naprawdę, że nigdy, ale to przenigdy, będąc w restauracji, nie dali dziecku pograć na swoim telefonie w jakąś grę, bo akurat chcieli wtedy te pół godziny porozmawiać z koleżanką, z kolegą i to był taki sposób, żeby to dziecko przez chwilę zająć. I to jest też często tak, że jak my widzimy te dzieciaki z tymi ekranami… O tym mówiłyśmy w poprzednim odcinku, oczywiście, że RIE tego nie zaleca i mówimy o tym, że im mniej ekranu tym lepiej. Ale są takie sytuacje, kiedy on nas po prostu w pewien sposób poratuje i my nigdy nie wiemy, czy to jest dziecko, które przed tym ekranem spędza 5 godzin dziennie i to faktycznie może wtedy budzić w nas tutaj jakiś taki znak zapytania. Czy być może ta mama z tym dzieckiem jest teraz w pracy i ono nie miało z kim zostać, a ona ma ważne spotkanie, na którym potrzebuje się skupić i dała ten telefon na przykład na pół godziny. Więc znów nawet w tych takich tematach, w których RIE jakoś tak bardzo jasno tutaj swoje stanowisko określa, trochę tak z Justyną apelujemy też może o taką mniejszą, wzajemną ocenę siebie w tych wyborach, których dokonujemy. I też pamiętajmy o tym, że to, co widzimy my, to jest tylko pewien skrawek, pewien mały kawałek, rzadko kiedy mamy ten większy obrazek całości. 

Tak, widzimy dokładnie scenę, nie widzimy kulisów – bardzo mi się to podoba – chyba Kasia Kalinowska to kiedyś tak określiła. Jeżeli chodzi o ekrany, to ja tutaj też mogę dodać, że ja wiem, że ja na przykład w moim domu generuję trochę napięcia wokół ekranów. Dlatego, że ja chcę tego czasu ekranowego mieć jak najmniej i czasami w zabieganiu powoduje to moją złość. Zamiast właśnie spokojnie odmówić, albo spokojnie zastanowić się, czy dziecko może jednak sobie pooglądać, to czasami wiem, że troszeczkę tego napięcia generuję. I bardzo mi pomaga też takie złapanie kontaktu ze sobą, bo bardzo często to jest tak, że generalnie jak sobie popatrzę, jak prowadzę dzieci, to prowadzę je (jeżeli chodzi o ten czas ekranowy), tak jak chcę, nie mam o co mieć sobie dla siebie wyrzutów sumienia. Tylko, że czasami w takiej pogoni, takim biegu codziennym, w wirze obowiązków, w wirze różnych emocji, my po prostu mamy problem, żeby złapać ten kontakt ze sobą. I wtedy czasami nam te różne zalecenia co mamy w głowie, co chcielibyśmy zrobić, tak mocno siądą, że właśnie to powoduje różnego rodzaju złości, frustracje, właśnie też dochodzi do różnych naruszeń relacji. Także ja na przykład, odkąd sobie to uświadomiłam, że jeżeli chodzi o te ekrany, to ja czasami tego napięcia trochę w domu generuję, to łatwiej jest mi z tym też pracować i mieć taki dystans do tego. I łatwiej mi jest wtedy też podjąć decyzję, czy ja stawiam granicę i tego ekranu nie ma, czy jednak daję zielone światło, bo przecież od kilku dni nic nie oglądali. Tutaj też, co przychodzi mi na myśl jeżeli chodzi o tę dogmatyczność, to też to, że na przykład podążanie za różnymi takimi nurtami wychowawczymi też nas czasami tak bardzo potrafi wciągnąć, że nie dopasowujemy tego do swojej rodziny i później jesteśmy rozczarowani. Przychodzi mi teraz na myśl to, że wielu rodziców jest rozczarowanych na przykład wychowaniem bez kar: „no bo jak miało nie być kar i ja jestem taki dla dziecka dobry” i wszystko tak jakby czasami idzie w tę stronę właśnie usuwania kłód spod nóg, a nie o to chodzi w tym wychowaniu bez kar…

 

…konsekwencji też wtedy po prostu nie ma. 

 

Tak dokładnie. I rodzice są później… i nie stawiają granic, tak? I rodzice są później rozczarowani tym, że to nie działa, że też za bardzo poszli w tym. I trzeba też znać, co leży u podstaw różnych zaleceń. Myślę, że to jest bardzo ważne, żebyśmy nie brali tylko, że ten nurt mówi, żeby robić tak, to koniec — to ja tak będę robić, bo generalnie nurt mi się podoba, tylko żeby właśnie doszukać się podstaw i zobaczyć czy one grają nam w sercu. Bo jeżeli grają, to my za tym będziemy podążać i nie potrzebujemy, nie wiem, jakichś checklist czy robimy to dobrze i tak dalej.

 

Tak zdecydowanie. Mnie tym ujęło właśnie podejście RIE – ta autentyczność, którą RIE promuje. To jest to, co mnie pociąga i za czym idę i dlaczego też te wskazówki różne stosuję, ale też myślę, że RIE jest takim podejściem dla mnie przynajmniej bardzo rozwojowym, które konfrontuje mnie z tym, co tak naprawdę jest “moje”. Bo jeśli ja nie jestem do czegoś przekonana i zrobię to tylko dlatego, że tak zaleca podejście X czy Y i to będzie tylko i wyłącznie takie z głowy: „no tak warto bez kar, no więc spróbuję bez kar”, to wiem, że mi to nie wyjdzie. To wiem, że polegnę przy może nie pierwszej, ale drugiej czy trzeciej próbie i wtedy się pewnie wycofam i powiem „nie, nie, nie – to jest nie dla mnie”. Czyli ta taka, chcę powiedzieć taka spójność, którą mam: że ja nie tylko wiem, ale też w głębi właśnie serca czuję, że to jest to, za czym warto podążać. I wtedy, tak jak powiedziała Justyna, już nie mam tego pytania w sobie „ok, a jak to powiedzieć? Jakich słów użyć?” To się staje drugorzędne. Ja wiem, że to czasami jest pomocne, ale to wtedy staje się po prostu czymś drugorzędnym, co ja wiem, że znajdę kiedy wiem, że robię właściwie. 

 

Jest jeszcze jeden temat, który myślę, że możemy też poruszyć tutaj przy tej dogmatyczności w różnych podejściach, a tym tematem jest współspanie. Bo RIE odradza spanie z dziećmi od samego początku. RIE wierzy, że dzieci są kompetentne do tego, żeby mogły czuć się bezpiecznie i spokojnie same ze sobą i że w zasadzie od samego początku mogą spać bez dorosłego obok. Ja z moimi dziećmi, jak były małe, spałam, bo karmiłam je piersią. Było mi tak zwyczajnie wygodniej i też nie uważam tego za jakieś wielkie wypaczenie podejścia RIE. RIE pomogło mi później, kiedy już chciałam, żeby spały same i te wskazówki, które dawało RIE bardzo mi pomogły w tym, żeby te dzieciaki nauczyć i oddzielić ode mnie, kiedy już ten czas dla mnie minął, kiedy już nie chciałam ja z nimi spać. Ale też właśnie – jeżeli lubicie tę bliskość, jeżeli dla Was to jest ok, że jesteście wszyscy razem w łóżku, jeżeli nie chce Wam się wstawać w nocy, bo jest Wam wygodniej, jeśli karmicie piersią i karmicie na początku na żądanie, mieć tego bobaska obok siebie, to naprawdę nie jest tak, że już wtedy podejście RIE jest kompletnie nie dla

Was, bo ono ma tę wskazówkę na samym początku, żeby z dziećmi nie spać. To poszukajcie innych obszarów, w których RIE może Was właśnie zainspirować i dać Wam pomoc, której może będziecie potrzebować. 

 

Tak, ja też tutaj przyznam, że zdarzało się, że właśnie z dziećmi spaliśmy, kiedy na początku ja karmiłam piersią i w ogóle nie uważam siebie jako osobę, która nie podąża za RIE. Jakoś wydaje mi się, że to było dla mnie wszystko zbieżne i tak jak Asia fajnie mówi, że w momencie kiedy poczułam, że ja już nie chcę więcej spać i że to nie służy ani dla mnie, ani dla dziecka, bo dzieci gorzej spały z nami, to ja po prostu dzięki RIE wiedziałam, jak to wprowadzić na nowo, jak wprowadzić po prostu zmiany. 

 

I kiedyś słyszałam też takie słowa, niestety nie pamiętam, kto przeprowadził te badania, ale psychologowie kiedyś sprawdzali, czy najlepsze jest współspanie, czy najlepsze jest jak rodzice śpią osobno z dziećmi. I wiecie co wyszło? Najlepsze jest, jak rodzice robią to, co im w duszy gra. Czyli jeżeli rodzice oboje są zadowoleni ze współspania, to niech śpią. Jeżeli nie są zadowoleni oboje, to to jest pole do tego, żeby to zmienić. Bo jeżeli nie są zadowoleni, ale wszystkie nurty mówią, że trzeba współspać, no to coś tu nie będzie grać. Tam będzie się rodzić napięcie między małżonkami na początku, bo jeżeli jedno chce, a drugie nie chce, to też są różnego rodzaju tematy do rozwiązania, do przedyskutowania. 

 

Ja tutaj dodam jeszcze na koniec, że Asia bardzo fajnie do tego wprowadziła, do takiej myśli, którą ja bardzo często o RIE mam, że RIE trzeba poczuć. I jak już poczujesz, o co chodzi i właśnie tę autentyczność poczujesz, to nie chodzi o to, żeby dogmatycznie robić to tak i tak, tylko będziesz wiedzieć, co jest dla ciebie. I ja większość ze wskazówek RIE wprowadzam, bo ja rozumiem te podstawy. Ale na przykład z tymi huśtawkami: ja podsadzam dzieciaki na huśtawki, bo to lubię, lubię je huśtać, ale rozumiem też tę podstawę tego założenia, dlaczego z tych huśtawek warto zrezygnować, ale świadomie podejmuję decyzje, że no ja chcę jednak te dzieci huśtać. Wiem, na co się decyduję, ma to swoje też negatywne konsekwencje, ale chcę tego i wprowadzam i czuję się w pełni RIE’owa, nawet kiedy je huśtam.

 

Pięknie powiedziane „czuję się RIE’owa, nawet kiedy je huśtam”, a ja tylko dodam dla tych z was może, którzy nie słuchali poprzednich odcinków, że o huśtawkach rozmawiamy w odcinku o zabawie i tam możecie posłuchać, dlaczego RIE nie zaleca podsadzania dzieci na huśtawki. Ale co wcale nie znaczy, że jeśli tego zalecenia nie potraktujecie tak bardzo poważnie i za nim nie podążacie, że nie możecie być RIE’owymi rodzicami. Możecie huśtać dzieci, podsadzać je na huśtawki i wciąż być RIE’owymi rodzicami, do czego oczywiście serdecznie was zachęcamy i mamy nadzieję, że ta kolejna seria w tym wam pomogła. Dlatego że my z Justyną, nie ukrywamy tego, że jesteśmy zafascynowani podejściem RIE. Ono bardzo mocno wpłynęło na to, jakimi mamami jesteśmy i mocno też wierzymy, że podejście RIE może sprawić, że wielu rodzicom będzie po prostu lżej. 

 

Tym odcinkiem kończymy drugą serię. Jeżeli chcecie, żebyśmy nagrywały kolejne serie, to podsuńcie nam tematy, jakie chcielibyście, żebyśmy poruszyły, a my na pewno z chęcią i radością powrócimy do kolejnych podcastów. Tymczasem dziękujemy i do usłyszenia przy następnej okazji. 


Dziękujemy bardzo, do usłyszenia.