Czy naprawdę, odwracając uwagę dziecka od nieprzyjemnej sytuacji, pomagam mu nauczyć się jak sobie radzić z trudnościami w życiu?
Place zabaw i to, co się na nich dzieje są dla mnie często wspaniałym polem do obserwacji. Siebie, moich dzieci, innych rodziców i dzieci.
Taka scena: dziewczynka wspina się na drewniany „most”. Taki, gdzie są podwyższenia, takie jakby szerokie schody, potem przechodzi się przez wiszący most do zjeżdżalni. Bywalcy placów zabaw na pewno szybko zrozumieją, co mam na myśli. Dziewczynka tyle co przyszła. Pełna entuzjazmu, podsadzona przez tatę na pierwszy schodek, wspięła się na kolejny. Mama asekuruje z drugiej strony. Nagle głośne bach! Mała runęła jak długa uderzając głową o deski. Ryk na całe podwórko. Nic dziwnego, zahuczało mocno. Mama bierze małą na ręce (dziewczynka ok. 2 letnia) chwilę tuli, tata ogląda buzię. Dziewczynka nadal ryczy głośno, na co mama „Zobacz, zobacz- samolot leci”.
Rodzicom bardzo trudno jest znieść płacz własnego dziecka. W końcu płacz to nieprzyjemne tony, zwłaszcza dla rodzicielskiego ucha. Tak to natura sprytnie wymyśliła, żeby wrażliwe ucho rodzica reagowało, bo płacz oznacza, że dla malucha dzieje się nieprzyjemnego. Czy jednak zawsze należy próbować płacz ukoić jak najszybciej? Nawet jeśli nie jest dla nas przyjemny? Odwrócenie uwagi jest bardzo szybkim sposobem na to, żeby pozbyć się nieprzyjemnego dla naszego ucha tonu. Lecący ptaszek, samolot, czekoladka na pocieszenie i tysiąc innych sposobów- byle nie płakało. Co to daje? Bez wątpienia- ulgę rodzicowi. Maluch nie ryczy, znaczy jestem dobrym rodzicem. Czy aby na pewno?
Tym wpisem chcę skłonić do refleksji nad dwoma tematami.
Z jednej strony ja rodzic- czy naprawdę, odwracając uwagę dziecka od nieprzyjemnej sytuacji, pomagam mu nauczyć się jak sobie radzić z trudnościami w życiu? Jeśli moje dziecko kiedyś jako dorosły zawsze będzie odwracało głowę od trudnych sytuacji, udając że ich nie widzi, to czy faktycznie będzie sobie z nimi radziło? Czy nie jest lepiej (co nie znaczy że łatwiej) być dla dziecka po prostu wsparciem w trudnym momencie, dać mu się wypłakać, dostrzec jego ból, pomóc mu nazwać co się z nim w danym momencie dzieje? Czasem rodzice boją się, że taką postawą sprawią, że dziecko będzie „rozmemłane”, że się pogrąży w rozpaczy albo jakiejś innej „trudnej” emocji. Tak nie jest. Dostrzeżone i nazwane uczucia, kiedy są zaakceptowane robią miejsce na kolejne emocje. Mówiąc inaczej, te trudne stany szybciej przechodzą. Poza tym faktycznie przechodzą, a nie zostają zamknięte (często gdzieś w ciele) tylko dlatego, że nie można ich było wyrazić.
Wątek drugi- ja dorosły. Być może byłem dzieckiem, któremu pokazywano samoloty… Jak teraz radzę sobie z tym w dorosłym życiu? Kiedy czuję coś nieprzyjemnego: czy szybko zajmuję się czymś innym byle tego lepiej nie poczuć? Bo jak odwrócę uwagę, to ten ból zniknie… Sytuacji może być mnóstwo. Nie muszą to być wcale jakieś dramatyczne życiowe wydarzenia. To mogą być zwykłe codzienne sprawy, które odpychane, bo tak nas nauczono, z czasem mogą urosnąć do rangi dramatów.
Zachęcam do zastanowienia się:
– jakich samolotów używam w życiu (czyli czym odwracam uwagę od tego, czego nie chcę dostrzec)
– czego boję się dotknąć, jakich emocji
– jak mogę się nauczyć dostrzegać więcej emocji (również tych, które do tej pory uznaję za trudne)